Garkuchnia na torach dla wybranych

Wróciliśmy właśnie z podróży. Po raz kolejny zadziwiły nas polskie pociągi. Według firm przewozowych i WARS-u – im dalej i dłużej jedzie podróżny, tym mniej potrzebuje jedzenia i picia. Jeśli jedzie do Warszawy – nie może być głodny i spragniony.

W drodze do wyznaczonego celu przejechaliśmy niecałe 600 km. Wagonu WARS-u oczywiście nie było, ale przez cały skład łaskawie przeturlał się chociaż wózek z kawą, herbatą i batonikami. Kiedy wracaliśmy do domu, kolejowe koła stukały nam przez niemal 700 km. Przejechaliśmy praktycznie przez całą Polskę. W składzie były nawet wagony sypialne, ale wagonu gastronomicznego oczywiście nie udało się znaleźć. Tym razem nie można było nawet liczyć na gorącą herbatę z wózka, mimo że majowa noc okazała się mroźna, a w pociągu ogrzewanie – mówiąc oględnie – jakoś niedomagało. Nie, to nie były sławne Pendolino, w których przeważnie jest jedzeniowo-podróżny wypas. To było TLK, a takimi pociągami jeżdżą pasażerowie, którzy albo lubią długo wsłuchiwać się we wspomniany stukot kół po torach, albo tacy, którzy wolą bądź muszą zapłacić za bilet mniej.

I takich właśnie ludzi traktuje się „per noga” nie zostawiając im wyboru czy mają zjeść swoją kanapkę czy choćby świeżo usmażoną, ciepłą jajecznicę. Ciekawe dlaczego TLK może przewozić pasażerów dziurawymi wagonami (nieszczelne okna itd.), w których woda w śmierdzącej toalecie kończy się po kilku stacjach, tak samo jak papier toaletowy, a nie może nadal wykorzystywać starych wagonów WARS-u. Nie wierzę, że nie znaleźliby się ludzie chętni na to, by zrobić z tego swój mały biznes np. w myśl zasady jeden pociąg – jeden ajent przewoźnika. Nie wierzę, że w czasie 10-godzinnej podróży nie znaleźliby się głodni pasażerowie – oczywiście za niezbyt wygórowaną cenę, ale przecież nie musiałyby to być wyszukane potrawy. Nie trzeba od razu serwować pieczonej perliczki – wystarczyłby kurczak z rożna. Czy naprawdę talerz zupy (np. kartoflanki) musi w pociągu kosztować 10 zł (bez 10 gr), schabowy z ziemniakami i surówką 25,90 zł (porcja niezbyt ogromna), a pierogi 17,90 zł? Skoro w menu WARS-u umieszczono przy nich logo firmy Pudliszki, produkującej żywność dostępną w każdym sklepie, to znaczy, że te pierogi są gotowcami z taśmy produkcyjnej.

Dzisiaj problem garkuchni na torach leży w cenach biletów i rodzaju składu pociągu, ale jest to kontynuacja wcześniejszego, dziwacznego sposobu myślenia. Tuż przed tym, zanim nastała era Pendolino, sporo podróżowaliśmy po Polsce – pociągami, bo tak lubimy. Zauważyliśmy wtedy pewną kolejową zasadę. Jeśli pociąg jechał do Warszawy lub przez nią – chyba zawsze był wagon WARS-u. Jeśli pociąg omijał stolicę – na gorący posiłek w czasie podróży raczej nie można było liczyć. Piszę „chyba” i „raczej” bo przecież nie przetestowaliśmy wszystkich pociągów, ale w naszych podróżach było to regułą. Pamiętam pociąg, który jechał znad morza w góry (12 godzin) oczywiście bez wagonu gastronomicznego. Pamiętam podróż do miasteczka w centralnej Polsce (odległość od nas taka sama jak do Warszawy – ok. 350 km), ale ponieważ pociąg omijał stolicę – WARS-u nie było. Z kolei w pociągu którym jechaliśmy do Warszawy – czary mary – WARS był. Znaczy, że tylko podróżujący „do” i „ze” stolicy byli godni najeść się po drodze? A dzisiaj zjeść ciepły posiłek mogą tylko ci, których stać na bilet w Pendolino? Nie mogę zrozumieć, dlaczego w naszym kraju nic się nie opłaca.
FOT: RudaWeb

 

Jeśli masz ochotę – zapisz się na ukazujący się raz w tygodniu newsletter informujący o nowych wpisach na naszym blogu. Wystarczy przysłać e-mail z hasłem NEWSLETTER w tytule na adres: rudaweb.pl@gmail.com

RudaWeb

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *