Jak zniechęcić czytelnika?

czytelnik 2

Stronę www zakłada się po to, żeby ktoś czytał zamieszczane tam treści. To samo dotyczy gazet i książek. Jednak nadgorliwość w zdobywaniu i przywiązywaniu czytelnika odnosi odwrotny skutek. Przynajmniej w moim przypadku.

Nabyłam kiedyś drogą kupna magazyn typu miesięcznik. Zainteresowało mnie „coś tam coś tam” z okładkowych zajawek. Przytargałam do domu, rozsiadłam się wygodnie w fotelu ze szklaneczką w ręku, gotowa na miły relaks. Przerzucam okładkę. Czytam spis treści, żeby znaleźć interesujący mnie artykuł. Jest! Szukam odpowiedniej strony i… szczęka mi opada. Widzę jakieś tysiąc znaków tekstu (jakby ktoś nie wiedział – to bardzo mało, jak na artykuł w miesięczniku), a pod spodem kursywą stoi jak byk: chcesz dowiedzieć się więcej – wejdź na naszą stronę. Tu adres www. Normalnie bym olała, ale skoro zapłaciłam i trafiłam na taki chamski myk – zajrzałam. Byłam ciekawa dalszych atrakcji 🙂

Strona przypominała totalny śmietnik. Nie byłam w stanie znaleźć interesującego mnie artykułu. Ale skoro już tam byłam, to musiałam sprawdzić na jakie jeszcze pomysły wpadli architekci tego zacnego projektu do zniechęcania czytelników. I nie zawiodłam się. Na stronie głównej – jak zwykle – zdjęcia i zajawki tekstów. Klikam w jakiś i co widzę? Komunikat: Jeśli chcesz przeczytać cały tekst, załóż konto czytelnika. Mechanizm odstraszania zaglądających tam zaciekawił mnie na tyle, że brnęłam dalej. Bingo! Kolejne Himalaje zniechęcania. Wchodzę w zakładkę: załóż konto i pierwsze co widzę to: „Podaj numer telefonu”. Na tym moja ciekawość się skończyła. Nie chcę kolejnych śmieci w telefonie. Miesięcznik, który zatytułowałabym „Cwaniak” stracił czytelnika. Chyba nie pierwszego. Od dawna nie widzę go w sprzedaży. Strona jest w przebudowie.

Jakiś czas później na jednym z portali trafiłam na ciekawy artykuł. Chciałam się włączyć do dyskusji. Żeby wpisać komentarz musiałam oczywiście założyć konto czytelnika. Niby banał, ale… Stwierdziłam: „No dobra, poświęcę pięć minut. Niech tam”. W wymagane pola wpisałam swój nick, podałam adres e-mail, dwa razy powtórzyłam hasło, kliknęłam, że nie jestem robotem, przejrzałam trzy noty prawne, klinkęłam, że się zgadzam. Po chwili przyszedł e-mail informujący, że portalowi jest niezmiernie miło, że się zarejestrowałam. Kliknęłam w podany link – stronka www obwieściła mi, że odniosłam sukces, bo konto zostało zarejestrowane. Czytam co i jak i okazało się, że nazwa użytkownika owszem, jest, ale nie podałam jak szanowny portal ma mnie przedstawiać. Nie podałam, bo nie było takiej rubryczki do wypełnienia. Edytowałam więc mój profil, uzupełniłam dane (tym razem rubryczka była) no i stanowczo zaczęłam mieć dosyć. Dlaczego?
Skoro już wszystko było niby w porządku – chciałabym przejść na strony portalu, żeby wpisać zamierzony komentarz. I co mam do wyboru?
– edytuj profil
– zmień hasło
– połącz z facebook
– połącz z google
– wyloguj się
Najechałam myszą na wszystko co się dało, ale… nic się nie dało. Nie wróciłam na stronę główną. No chyba nie po to zakładałam konto, żeby wchodzić przez facebooka? No dobra. Kliknęłam: połącz się przez facebook i pokazał się taki cudny, z dupy wzięty komunikat:

czytelnik 3
A już mi gratulowali sukcesu 🙂 Skorzystałam więc z ostatniej możliwości, wylogowałam się i więcej mnie tu nie widziano. Żeby nie było: chodzi o wypasiony ogólnopolski portal informacyjny, więc stać ich na dopracowanie takich szczegółów. Aha. Znajomy nie miał problemów, bo używa innej przeglądarki. Czy portal ma mi dyktować jakiej przeglądarki mam używać?

I ostatni przykład. Mówi się, że rozsyłanie newslettera to najlepszy sposób na to, żeby czytelnik często zaglądał na reklamowaną w ten sposób stronę www. Hmm… Trafiłam kiedyś na stronkę, gdzie znalazłam mnóstwo interesujących mnie tematów. Miałam zamiar wrócić tu niejeden raz, więc zapisałam się na newsletter. No i zaczęło się. Codziennie co najmniej jeden e-mail. Bywały dni, że przychodziły trzy, a nawet cztery powiadomienia. Podobnie było w przypadku dwóch innych newsletterów. Do tego trzeba dołożyć spam, którym zalewana jest poczta niezależnie od mojej woli. Efekt: znalezienie w tym śmietniku właściwej korespondencji graniczyło z cudem, a na pewno zajmowało o wiele więcej czasu, niż powinnam na tę czynność poświęcić. Najpierw zaczęłam wyrzucać ten chłam bez otwierania, potem zrezygnowałam z newsletterów i w końcu mam porządek na poczcie. Na stronki, które tak nachalnie informowały mnie o swoich poczynaniach już nie zaglądam.

Jak to się mówi? Lepsze jest wrogiem dobrego 🙂

FOT: freeimage.com

Jeśli masz ochotę – zapisz się na ukazujący się raz w tygodniu newsletter informujący o nowych wpisach na naszym blogu. Wystarczy przysłać e-mail z hasłem NEWSLETTER w tytule na adres: rudaweb.pl@gmail.com

RudaWeb

Jeden Komentarz

  1. Zaiste prawda, sqrwielskie chciejstwo opanowało świat zachodni. Żadnego szacunku dla klienta, czytelnika mami się nowego stałego ma w pogardzie

Skomentuj gnago Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *