Hodowle żelaza na polskich łąkach

Wcześniej nasz naród opracował pierwszy w historii ludzkości wóz na kołach (5,5 tys. lat temu) i proces produkcji sera (7,5 tys.). Natomiast nie później niż 2,1 tys. lat temu na polskich łąkach hodowano… rudy żelaza. W tych też czasach obecna Polska stała się największym zagłębiem metalurgicznym w Starożytności. Przyczyną tej przemysłowej eksplozji były wojny z Rzymem.

Zmagania przodków Polaków z Rzymianami trwały pół tysiąca lat. Rozpoczęły się w dzisiejszej Francji, a zakończyły w samym Rzymie. W 58 r. p.n.e. Juliusz Cezar zaatakował u stóp Wogezów wojska Leszka Przemysła (– tak nazwali tego władcę nasi kronikarze i niektórzy historycy), zwanego Ariowitem. Cezar zwyciężył i w następnych latach opanował północną Galię, należącą uprzednio do państwa Słewów (Słowian), którym przewodził Ariowit. Ekspansja Rzymian trwała aż do drugiej połowy II w. n.e., kiedy w wojnach markomańskich ostatecznie zostali powstrzymani. Od tego czasu nasi przodkowie zaczynają systematycznie spychać imperium na południe. Ostateczną porażką Cesarstwa okazało się zdobycie w 455 r. n.e. Rzymu przez króla Wędów, czyli Wandali – Gęsierzyka, zwanego też Genzerykiem.

Wcześniej wywodzący się z Polski Wandalowie przeszli przez całą Europę zachodnią i wkroczyli do północnej Afryki. Po drodze rozbijali próbujące ich zatrzymać rzymskie oddziały. Na terenie dzisiejszej Tunezji i Algierii stworzyli własne państwo ze stolicą w Kartaginie. Inni polscy Wandalowie opanowali terytoria dzisiejszych Rumunii i Węgier, także definitywnie kończąc z rzymskimi marzeniami o panowaniu na tych ziemiach.

Nazwy Wędowie, Wenedowie i Wandalowie część polskich kronikarzy wywodziła od imienia królowej Wędy, znanej teraz pod typowo polskim imieniem Wanda. Według najstarszych przekazów byli po prostu poddanymi Wędy, którzy obrali nazwę Wędy/Wędowie na cześć wielkiej królowej z IV w. p.n.e.. Natomiast archeologowie z Wandalami utożsamiają kulturę przeworską, która panowała na ziemiach polskich i ościennych od III w. p.n.e. do V w. n.e.. Towarzyszyły jej wielkie zagłębia wytopu żelaza skoncentrowane w dwóch głównych ośrodkach – w Górach Świętokrzyskich i na Mazowszu. Kompleksy tzw. dymarek działały od I w. p.n.e. do IV w. n.e.. Okres ten obejmuje wieki zmagań z Imperium Rzymskim. Po upadku tego cesarstwa w V w. n.e. masowa produkcja polskiej stali zanika. Po pokonaniu najgroźniejszego wroga (czyli Rzymian) tak gigantyczna wytwórnia broni po prostu przestaje być potrzebna.

Największe fabryki broni w Starożytności

Najbardziej znany starożytny okręg hutniczy działał w Górach Świętokrzyskich. W pierwszych wiekach naszej ery wyprodukowano w tym regionie ponad 8 000 ton żelaza. Wykuwana z niego broń trafiała aż nad Dunaj, czyli na granicę z Rzymem. Nie była jednak stosowana przez Rzymian, lecz przeciw nim. Drugie, równie wielkie zagłębie, powstało na Mazowszu, w rejonie Milanówka i Piaseczna. Łączna liczba pieców na terenie Mazowieckiego Centrum Metalurgicznego wynosiła od 120 tys. do 150 tys.. W tych tzw. dymarkach, ogrzewanych węglem drzewnym, z rudy darniowej wytapiano żelazo. Archeolodzy odkryli w osadach hutników ślady wszystkich faz procesu metalurgicznego – odnaleźli kopalnie rudy, miejsca czyszczenia i prażenia, kopalnie gliny, z której budowano piece. Natrafili także na liczne piece wapiennicze, w których wytwarzano wapno potrzebne dla usunięcia z rudy niekorzystnych składników. Odkryli też wiele pracowni kowalskich, po których przetrwały setki palenisk, budynki z różnorodnymi urządzeniami ogniowymi i studnie potrzebne przy produkcji.

Żelazo, które można hodować na mokrej łące

Wyobraźmy sobie podmokłą łąkę. Płynie przez nią rzeczka, biorąca początek z porośniętych lasem morenowych wzgórz. Dla dawnych hutników (a raczej rudników – bo takie nosili miano) to źródło bezcennego surowca. Wystarczy bowiem zdjąć wierzchnią warstwę gleby, by z dużym prawdopodobieństwem napotkać na głębokości 20-30 cm czerwonobrunatną rudę żelaza. Grubość takiego złoża jest zwykle niewielka – od kilku centymetrów do najwyżej 1 m. Ruda ma postać pylistą lub gruzełkowatą, ale czasami tworzy twarde płyty o powierzchni do kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Jeśli nie ma rudy pod darnią, można jej poszukać w zakolach rzeki, gdzie nurt wyraźnie zwalnia, lub we wgłębieniach na zboczach doliny, którą płynie rzeka. Dobrą wskazówką obecności cennego minerału jest czerwonobrunatne zabarwienie gleby, kretowisk czy wody w zastoiskach. Ruda darniowa występuje na terenie naszego kraju właściwie wszędzie. Polskie zasoby ocenia się aż na 535 tys. ton, mimo tysięcy lat eksploatacji. Pierwsze z tych złóż powstały niedawno – w okresach ocieplenia między kolejnymi zlodowaceniami.

Mimo, że tak w Polsce powszechne, rudy darniowe różnią się od wszystkich znanych kopalin. Darniowe złoża odnawiają się bardzo szybko. Wystarczy odczekać kilka lat i… znów można je wykorzystywać. Najpierw trzeba jednak dokładnie po sobie posprzątać. Przykryć wyeksploatowane złoże darnią, przywrócić przepływ wód. Należy również poczekać, aż odnowi się roślinność i flora bakteryjna gleby. Ruda darniowa to skała osadowa, w której skład wchodzą kwarc, goethyt, syderyt, lepidokryt, skalenie, a także uwodnione tlenki i wodorotlenki żelaza, tlenki manganu, materiały węglanowe i fosforanowe. Na porowatą strukturę rudy składa się również substancja organiczna – ze skamieniałych szczątków roślinnych – częściowo przechodząca w żelaziste węglany. Te stale odradzające się zielone kopalnie trzeba tylko pielęgnować jak przydomowy trawnik. Teraz wiemy już dlaczego polskie centra metalurgiczne przez setki lat w tym samym miejscu wykorzystywały surowiec z tego samego złoża.

Nierozwiązana tajemnica starożytnych hutników

Wytop żelaza prowadzony był w obiektach określanych jako piece dymarskie typu kotlinkowego. Piec składał się z dwóch zasadniczych części – dolnej zwanej kotlinką i górnej nazywanej szybem. Kotlinka była prostą jamką wykopaną w ziemi, najczęściej o średnicy od 40-45 cm i głębokości nie przekraczającej z reguły 50 cm. Jej głównym zadaniem było magazynowanie żużla spływającego ze strefy redukcji. Bezpośrednio nad kotlinką budowano szyb, czyli naziemną część pieca. Wykonywano go z regularnych glinianych bloczków – cegieł wzmocnionych drobno pociętą słomą. Przy założeniu, że siłą napędową procesu była energia naturalnych ciągów powietrza, wysokość tej części pieca musiała wynosić przynajmniej ok. 120 cm. Szyb służył przede wszystkim do ładowania wsadu tj. rudy i węgla drzewnego, ułatwiając jego stopniowe przemieszczanie się do strefy redukcji. Tuż nad ziemią, w dolnej części szybu, znajdowały się otwory dmuchowe, które dostarczały powietrza. W Górach Świętokrzyskich były to odpowiednio przygotowane cegły z otworami wymodelowanymi w kształcie lejka.

Proces wytopu prowadzonego w tego typu obiektach, noszący w metalurgii miano redukcji bezpośredniej, odbiega zupełnie od współcześnie stosowanych technik otrzymywania żelaza, zwanych dla odmiany redukcją pośrednią. Należy podkreślić, że ze względu na względnie niskie temperatury uzyskiwane w piecach kotlinkowych, które nie przekraczały 1300° C, redukcja żelaza poprzez jego upłynnienie była niemożliwa. Teoretyczny punkt topnienia żelaza wynosi bowiem 1537° C. Obecnie w wielkich piecach takie temperatury osiągane są bez trudu, a żelazo przyjmuje postać płynnej surówki, która przerabiana jest następnie w piecach tlenowych, zwanych konwertorami, na żelazo lub stal o różnym stopniu nawęglenia. Wytop współczesny przebiega więc niejako w dwóch etapach, stąd nosi nazwę redukcji pośredniej.

Zupełnie inaczej proces ten wyglądał w piecach dymarskich. Redukcja polegała w tym przypadku na stopniowym odtlenianiu tlenków żelaza zawartych w rudzie, aż do uzyskania metalicznego żelaza. Reduktorem, czyli czynnikiem absorbującym tlen był tlenek węgla powstający przy spalaniu węgla drzewnego. Obliczono, że aby powstał kloc żużla o wadze ok. 100 kg, należało przetopić ok. 200 kg rudy i spalić 250-300 kg węgla drzewnego. Cały proces trwał 20 godzin. Powstały w jego wyniku półprodukt, zwany łupką żelazną o wadze ok. dwudziestu kilku kilogramów, zawierał szereg zanieczyszczeń, głównie w postaci żużla i węgla drzewnego. Dopiero po jej oczyszczeniu i obtopieniu żelazo trafiało do kowali, którzy przerabiali go na gotowe przedmioty.

Proces ten został całkowicie zapomniany i dopiero w latach 50. ubiegłego wieku rozpoczęła się jego żmudna rekonstrukcja. Jednak efekty obecnych eksperymentów nadal odbiegają od rezultatów pracy starożytnych hutników.

Puszcza pracuje dla zbrojeniówki Wędów

W tym miesiącu (kwiecień 2017) archeolodzy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego ujawnili swoje najnowsze odkrycia w Puszczy Białowieskiej. Odkryli duże skupisko kurhanów, grodzisko, ślady pól uprawnych przedzielonych groblami, po których miały przebiegać drogi. W końcu liczne kopce, które są pozostałościami po mielerzach. Mielerz to stos drewna przykryty gliną, ziemią lub darnią, ułożony w kształcie kopuły. W wyniku spalenia drewna w takich warunkach, czyli z małym, kontrolowanym dostępem powietrza, powstaje węgiel drzewny. Najlepszy jest wytwarzany z dębiny. Wartość energetyczna kilograma takiego paliwa (węgla drzewnego) odpowiada litrowi ropy naftowej. Odkrycie stało się możliwe dzięki zastosowaniu lotniczego skanowania laserowego i georadaru. Czas najbardziej intensywnego użytkowania kompleksu wstępnie oszacowano na I-V w. n.e., czyli pokrywa się ze szczytowym okresem rozwoju polskich ośrodków metalurgicznych w Starożytności. Pracował więc na pełnych obrotach w okresie intensywnych walk z Cesarstwem Rzymskim.

Broń Rzeczpospolitej Północy

Znawca starożytnej broni Bartosz Kontny, na swoim blogu przeprowadził analizę uzbrojenia odkrywanego w grobach kultury przeworskiej. Na tej podstawie wyróżnił trzy grupy polskich wojowników ostatnich wieków Starożytności:
„a) naczelników, posługujących się cenną bronią zdobioną pozłacanymi, srebrnymi okuciami, zdobionymi według miejscowych tradycji; w ten sposób zdobiono elementy tarczy (umba, imacze, aplikacje desek tarczy), miecza wraz z pochwą, rzędu końskiego oraz części pasów (biodrowego i noszonego przez ramię balteusu, służącego do zawieszania miecza),
b) grupę mieszczącą się w środku hierarchii, stosującą brązowe okucia tarczy, pochew mieczy i części pasów; grupa ta obejmowała wojowników pieszych,
c) grupę „szeregowych”, pieszych wojowników posługujących się włócznią i oszczepem oraz tarczą, zaopatrzoną w żelazne okucia”.

Kontny zauważa, że zwłaszcza w drugiej połowie II w. n.e. dostrzegalna jest standaryzacja broni. Zarówno poszczególnych jej kategorii (zwłaszcza grotów), ale także zestawów uzbrojenia odkrywanych w grobach, jak i sposobów walki (walka włócznią i oszczepem). „Towarzyszy temu nagły wzrost liczebności mogił z orężem. Ponieważ w okresie tym rozpoczyna się ekspansja ludności wandalskiej na południe (poświadczona obecnością grobów kultury przeworskiej na terenie dzisiejszej Słowacji i Ukrainy Zakarpackiej) sądzić można, że świadczy to o wyraźnej militaryzacji struktur społecznych i wzroście nastrojów wojennych. Warto podkreślić, że w tym i nieco późniejszym okresie nastąpił szczyt produkcji świętokrzyskiego ośrodka hutniczego (czyżby spełnienie zapotrzebowania na żelazo, tak potrzebne do produkcji broni?). Wtedy również zapoczątkowana zostaje fala napływu mieczy rzymskich – wysokiej jakości broni, być może sprowadzonej (złupionej?) na zamówienie naczelników, organizujących wyprawy wojenne”.

Miecze rzymskie, jak i kolczugi, które chętnie wykorzystywały Wandalki na biżuterię, pojawiły się w największym natężeniu podczas wojen markomańskich. Wówczas, po początkowych sukcesach Marka Aureliusza, jego następca Kommodus zaczął się cofać i – moim zdaniem – miecze zabitych w walce Rzymian zaczęły napływać jako trofea wojenne. Zresztą wzrastająca ilość grobów wojowników w Polsce świadczy o krwawej zaciętości starcia obu mocarstw. Natomiast standaryzacja uzbrojenia naszych przodków miała niewątpliwie związek z militarnymi reformami Marobuda (Marboda), który – jak opisał Wellejusz Paterkulus – swoje wojska: „Przez ustawiczne ćwiczenia ujął w karby prawie rzymskiej organizacji, a wkrótce powiódł na wyżyny, groźne nawet dla naszego imperium”. Król Słowian wystawił także poważną „zawodową” armię: „w liczbie 70 000 piechoty i 4 000 jazdy, którą w ciągłych wojnach z ościennymi ludami ćwiczył”. Ta armia potrzebowała sporej ilości broni zdolnej do pokonywania Rzymian.

Finał starcia imperiów

Dorota Słowińska, dyrektor Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego w Pruszkowie, w wywiadzie dla „Dziennika Łódzkiego”, tak oceniła znaczenie polskich zagłębi metalurgicznych dla historii starożytnej: „Obydwa ośrodki […] Funkcjonowały mniej więcej w tym samym czasie, wyprodukowały podobną ilość żelaza. W obu przypadkach silne są związki między wydarzeniami politycznymi, jakie rozgrywały się na terenie Europy Środkowej, gdzie znajdowała się strefa konfrontacji Cesarstwa Rzymskiego i barbarzyńskiej Europy Północnej (Rzeczpospolitej Wędów – dopisek RudaWeb), a działalnością tych właśnie centrów. Dlatego możemy śmiało mówić, że Mazowieckie Centrum było źródłem żywiołów, które pod koniec IV wieku i na początku V rozlały się po całym terenie dzisiejszego kontynentu, nieodwracalnie zmieniając obraz Europy i tworząc podwaliny pod współczesną Europę”. Inaczej mówiąc: praca całej lęchickiej ziemi – ludzi, łąk i lasów – doprowadziła do upadku Rzymu. Zakończyła Starożytność i zaczęła Średniowiecze. Rozpoczęła się dekompozycja mocarstwa śródziemnomorskiego i niestety także półnoeuropejskiego – pozbawionego jednego, wyrazistego wroga. Zaczęły się wyłaniać Francja, Niemcy, Polska, Czechy…

NA ZDJĘCIU: obraz Karla Briułowa „Zajęcie Rzymu przez Genzeryka” ze zbiorów Galerii Tretiakowskiej w Moskwie.

 

Jeśli masz ochotę – zapisz się na ukazujący się raz w tygodniu newsletter informujący o nowych wpisach na naszym blogu. Wystarczy przysłać e-mail z hasłem NEWSLETTER w tytule na adres: rudaweb.pl@gmail.com

RudaWeb

Komentarze: 6

  1. zimne piece hutnicze robiły prefabrykat dla właściwych piecy hutniczych, proces wcale nie został zapomniany wyropu z rudy darniowej tylko jest niekompletny, bo ofikłamcy z uniwerków zakładają że piec martenowski został wynaleziony około 1877 roku a wpudowskich ani dymarskich nie można było osiągnąć taskiej jakośći stali i ilości jaka była używana przed resetem połowy xix wieku , zreszta niedługo zrobię o tym film , a domy z rudy to chroniły głownie przed promieniowaniem SŁAWA!

  2. Przez tzw „(c)hude” w Kraszewie Starym w powiecie wołomińskim przepływa niewielka rzeczka Rzadza, przez miejscowych zwana Strugą. Właśnie w tym miejscu „hudem” (jak mawiają miejscowi) licznie występują koncentracje rudy darniowej. Mają postać różnej wielkości brył o gąbczastej strukturze i rdzawym kolorze. Są kruche i znacznie lżejsze od polnych kamieni. Zapewne w całej okolicy taka ruda darniowa występuje powszechnie, a na „hudem” najłatwiej na nią natrafić, bo woda wypłukała te bryły na powierzchnię. Wieś Kraszew jest bardzo stara. Możliwe, że w dawnych czasach także w tych okolicach wytapiano żelazo. Świadczyć może o tym nazwa wsi Ruda, leżącej także nad Rządzą kilkanaście kilometrów poniżej Kraszewa Starego między Radzyminem, a Rynią.

    • A dalej na wschód jest miejscowość Ruda Czernik w gminie Strachówka powiatu wołomińskiego. Też płynie tam rzeczka i są tereny podmokłe.

  3. Na Podkarpaciu jest miejscowość Rudnik. Tereny podmokle. Niedaleko jest również miejscowość Ruda Łańcucka, gdzie również są podmokle tereny i piękne czarnoziemy. Jeszcze nie tak dawno bo 300 lat temu były na skarpie jeziora, tak jak i w Rudniku. W obu przypadkach płynie rzeka…. Kto wie czy tutaj też nie wytapiano żelaza? Dodam iż Rudnik to zagłębie wikliniarzy. Wyparzaja w kotlach wikline. Wszędzie, na polach, łąkach i podworzach . W Rudzie Lancuckiej również. Ciekawe…. Skończyli wytapiac żelazo, zaczęli parzyć wikline…

  4. Jednym z największych źródeł rudy darniowej były olbrzymie bagna nadnoteckie. Do dzisiaj właściwie takimi są. W Średniowieczu, bagna te stanowiły naturalną granicę pomiędzy piastowską Polską a Pomorzem. Była to zawsze bariera nieprzebyta i nader niebezpieczna. Archeolodzy odnajdują tam wiele szczątków ludzkich. Miejscowości Ujście oraz Nakło stanowiły tajne przejścia – brody przez bagna nadnoteckie.

  5. lęchicki, lednicki, lędzianie, wędzianie, wędowie, wandalowie coś mi sie zdaje że to wszystko jedno i to samo w roznych zapisach, a labilnośc „l” na „w” je st powszechna. bardziej na północ wenden a na poludnie lędziel. jak prześledzić jakie nazwy nadawali nam sąsiedzi z roznyc ościennych krajow przez wieki to wychodzi że to jedno i to samo. trochę uprościłem ale coś w tym jest

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *